Kategorie

Archiwum

14.08.2013

...Kasprowy Wierch zdobyty!!...

     Nasze plany zostały nieznacznie zmodyfikowane z przyczyn niezależnych od nas. Okazało się, że śniadania serwowane są od godziny 8, więc wyjazd o 6 stał się niemożliwy. Nic jednak strasznego się nie stało, gdyż wyjazd o 9 nie pokrzyżował naszych planów.
     Wyjazd rozpoczęliśmy od bezpiecznego usytuowania samochodu na parkingu i dojeździe busikiem pod kolejkę. Stąd zaczęliśmy naszą wędrówkę. Wyruszyliśmy dokładnie o 10:05, co oznacza że planowo szczyt powinniśmy zdobyć o godzinie 13:05.








     Pierwszy odcinek zielonego szlaku był bardzo relaksujący i droga powoli biegła z niewielkim równomiernym nachyleniem. Minęliśmy wycinkę drzew, rzeczkę i weszliśmy w las, gdzie miejscami zaczęły nas witać piękne widoki. Po godzinie i dziesięciu minutach znaleźliśmy się na wysokości drugiej stacji kolejki. Spojrzawszy w górę, widzieliśmy jak daleka droga jeszcze przed nami i osobiście bardzo się cieszyłam, że nie siedzę w wagoniku, ponieważ przepaść nad jaką przebiega trasa gondolek lekko mnie przerażała. Będąc w tym miejscu zrozumieliśmy również dlaczego na dole tworzą się upiorne - kilkugodzinne kolejki na wyciąg. Kursuje chyba jedna gondola na każdym z dwóch odcinków trasy. Nie ma się co dziwić, że na przejazd trzeba tak długo czekać.






     Po krótkim odpoczynku i kilku pamiątkowych zdjęciach ruszyliśmy naprzód z optymistycznym hasłem Dana: no to zaczynamy zabawę. Rzeczywiście tutaj droga zaczęła piąć się ostrzej w górę. Początkowo krążyliśmy po lesie, co chwilę widząc liny kolejki pomiędzy drzewami. Niedługo później wyszliśmy na zbocze góry i naszym oczom ukazał się piękny widok na Giewont. Nareszcie jestem w stanie sobie wyobrazić wejście na ten szczyt!! Zawsze zastanawiałam się, jak moja babcia weszła tam w młodości po tej pionowej skale? Heh z drugiej strony góra nie wygląda aż tak groźnie i jej zdobycie stało się dla nas całkiem realne. Dzielnie pięliśmy się w górę. Szybko widok drzew został zastąpiony kosodrzewiną, a leśne ścieżki głazami. Przypomina to troszkę wchodzenie po schodach, trzeba jednak uważać żeby się nie poślizgnąć.








     Droga tak zawija zboczem góry, że cały czas byliśmy w stanie śledzić pozostałą odległość do celu. Nie jestem pewna czy nazwać to zaletą, czy też wadą tego szlaku, ponieważ były momenty kiedy patrząc do góry czułam że ledwo oddycham. Powodem tego była przede wszystkim temperatura, żar lał się z nieba tak bardzo, że pomimo tego, iż mieliśmy potężny zapas napojów - na szczycie musieliśmy zrobić zakupy.













    
     Kosodrzewina zmieniła się w czystą skałę. Po obydwu stronach widoki zapierały dech w piersiach, a my napieraliśmy twardo do przodu. Robiliśmy co jakiś czas przerwy na złapanie oddechu i szybki łyk Oshee. Ostatni fragment drogi przeszliśmy szybko, więc na szczyt dotarliśmy okropnie zdyszani. Po 2:55h zdobyliśmy szczyt!!  
























     Rzeczą, która najbardziej działała mi na nerwy była ilość osób wspinających się z nami. Po wyprawach beskidzkich, kiedy tylko od czasu do czasu ktoś nas mijał, ruch na Kasprowym działał mi na nerwy. Podziwiam w sumie część z tych osób, że przeżyły tą podróż idąc w sandałkach, baletkach czy adidasach. Niektóre panie wspinały się w stanikach i szortach, inne w strojach nadających się na plażę. Panów podziwiam za wchodzenie w jeansach na górę, chyba bym się nabawiła odparzeń. Cóż, strasznie nieodpowiedzialny strój na takie podróżowanie. Tym bardziej doceniłam moje wygodne buciki górskie, w których i tak odpadały mi nogi!!












     Na szczycie spędziliśmy dużo czasu, krążąc tu i tam - robiąc fotki sobie i wszystkim dookoła. Pomijam fakt, że kilka osób prosiło mnie o cyknięcie im zdjęcia, ale żadna z nich nie zaproponowała rewanżu. Wierzchołek góry był okupowany przez masę ludzi!! Ciężko się było ruszyć...








     Kiedy już nasyciliśmy się uczuciem zwycięstwa i osiągnięcia celu - zeszliśmy do stacji kolejki. Okazało się, że niewiele jest miejsca do zjedzenia czegoś co na własnym grzbiecie zanieśliśmy do góry. Za to wszystko ukierunkowane było na skonsumowanie mega pizzy, którą serwuje tam pizzeria Dominium. Cóż, oboje przestrzegamy zdrowej diety, więc zostaliśmy przy naszych konserwach (które z dwojga złego, były zdrowsze). Bardzo mnie zaskoczyło, że nawet na szczycie ludzie zbierają korki z butelek!! Przy koszu na śmieci stało pudełko z informacja, żeby właśnie do niego wrzucać nakrętki.


     Po odpoczynku przyszedł czas na dalszy etap podroży. Okazało się, że dalsze szczyty można zdobyć przesuwając się powoli granią pomiędzy Kasprowym a Świnicą. Niestety Beskid na wierzchołku nie miał takiej ładnej tabliczki z informacja, że szczyt ten został zdobyty!! Szliśmy więc dalej. Jak później sprawdziliśmy na mapie - zdobyliśmy Beskid, przełęcz Liliowe oraz weszliśmy na Skrajną Turnię (2096 m n.p.m.)!!!!














     Widoki zapierały dech w piersiach!! Zrobiliśmy dziesiątki zdjęć wszystkiemu dookoła. Nasz pierwszy dwutysięcznik!! Ja jednak skupiłam się na czymś innym. Nie sądziłam, że Świnica będzie na wyciągniecie ręki!! Okropnie mnie kusi, jest naprawdę piękna!! Może w przyszłym roku...




     Przyszedł czas na schodzenie. I okazało się, że nasze pokłady środków nawadniających zostały poważnie uszczuplone. Mieliśmy w sumie prawie 4 litry napojów, a i tak musieliśmy dokupić 3 butelki Powerade. Ceny na górze trochę wyższe, niż normalnie - 6 zł za sztukę. Droga powrotna była spokojniejsza i mniej zatłoczona. Sądzę, że wszyscy Ci którzy wchodzili z małymi dziećmi na górę, zjechali kolejką na dół. Wchodząc do góry miałam poważne obawy dotyczące schodzenia i dużych nachyleń terenu. Na szczycie było to chyba tylko zmęczenie, ponieważ skakaliśmy prawie jak kozice w dół... może trochę ospale... Ostatni odcinek drogi dłużył się niemiłosiernie. Nogi bolały okropnie, szczególnie ta kontuzjowana na Tropicielu.












     Trasa na Kasprowy Wierch, choć łatwiejsza od wejścia na Babią Górę (Akademicką Percią) i krótsza od drogi na Baranią Górę, była mecząca. Głównie ze względu na żar lejący się z nieba i tłok na szlaku. Mogę jednak powiedzieć, że bardzo cieszę się z całej wycieczki i nie mogę doczekać się kolejnych wypraw. Ahh jeszcze jedno, w związku z tym, że uparłam się, że poniosę w plecaku połowę naszego ładunku, czyli takie małe równouprawnienie - Dan nadał mi przydomek Ambicjonalnego Upierda!!!














Koszty:

Parking pod Kasprowym 30 zł - zdzierstwo w biały dzień!!
Wejście do parku 2 zł ulgowy i 4 zł normalny.
Cena kolejki na szczyt 40 zł w dwie strony, 35 zł w jedną (wtf?) .


Photos by Dan & Sadi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz